wtorek, 29 marca 2016

Moje nudne, aczkolwiek ciekawe życie na dworku mistrza Eldenzora.#2

          - Na Magnę, chłopcze, wstawaj. No już. Dalej.. No naprawdę, jeszcze nigdy nie widziałem, by młody człowiek miał tak twardy sen.- słyszałem jak przez wodę zaniepokojony i zdenerwowany zarazem głos. Byłem tak zmęczony, że nawet nie myślałem o tym, by posłuchać się tego natarczywego dźwięku i spełnić jego prośbę. Dopiero gdy sobie przypomniałem, gdzie jestem i do kogo owy głos należy, poderwałem się szybko, patrząc przerażonym wzrokiem na boki. Eldenzor mnie zabije, jak nic zamknie mnie w swej pracowni i każe myć jego kociołki aż do śmierci! Do jego śmierci, nie mojej! A on żyje wiecznie, póki go czar jaki nie zaklnie, a możecie być pewni, że szybko to nie nastąpi. Wstałem prędko na równe nogi, kłaniając się nisko i przepraszając za swą niekompetencję. Mistrz spojrzał na mnie surowo, lecz po chwili jego mina trochę złagodniała. Wyprostowałem się i spojrzałem na niego niepewnie, wiedząc, do czego ten człowiek był zdolny. Moje wahanie się sprawdziło, gdyż po chwili dostałem po głowie ciężką książką, jednak nie na tyle mocno, by stała mi się krzywda. Mistrz nie robił tego, by mnie skrzywdzić, a raczej by bardziej poniżyć i pogłębić moją głupotę. Pomasowałem się po bolącym miejscu i ruszyłem za oddalającą się postacią w długiej szacie. Gdy wyszliśmy z biblioteki, przeszliśmy przez prawie połowę rezydencji. Gdy znaleźliśmy się w korytarzu, który nie został obłożony dywanem, obcasy Mistrza głucho odbijały się od wysłużonej podłogi. Nagle zatrzymał się przy jakiś drzwiach i rzucił mi krótkiej ,,czekaj'', wchodząc do ciemnego pomieszczenia. Nie minęła chwila, gdy z niego wyszedł,  niosąc wysoki stos jakiś rzeczy. Podał mi je i ruszył w dalszą drogę. Gdy mi go podawał, to przygotowałem się na nagłe obciążenie, jednak mimo mego zmartwienia, naręcze który mi wręczył, było dość lekkie. Ciężkiego bym przecież nie uniósł. Pakunki zasłoniły mi całkiem widoczność, na szczęście jednak szliśmy wciąż do przodu, a ja słyszałem, kiedy Mistrz się zatrzymuje, dzięki czemu udało mi się na niego nie wpaść. Po jakimś czasie zobaczyłem, gdzie zmierzamy. Eldenzor otworzył mi drzwi do swego gabinetu, wpuszczając mnie przodem. Posłusznie wszedłem do pomieszczenia, odwracając się z powrotem do niego.

          - Rozumiem, że będę musiał teraz zrobić coś z tymi rzeczami w ramach kary? Nie muszę przynajmniej po raz kolejny słuchać tego samego kazania, jakie robisz mi od lat? No naprawdę, mógłbyś przynajmniej zmienić lekko treść, bo to po około trzystu razach na jeden rok, robi się nudne.- stwierdziłem. Zawsze dużo gadałam, on zresztą też. Mimo jego surowej postawy, to był całkiem równym człowiekiem, z którym zawsze można było porozmawiać i wszystkim i o niczym. Gdy skończyłem swój wywód, usłyszałem czyjś śmiech.

          - No, Mistrzu Eldenzorze, może odpowiedziałbyś swemu podopiecznemu? Jak słyszę, tyle lat minęło, a ty nic a nic się nie zmieniłeś.- znowu śmiech, tym razem kilku osób. Zaskoczony tym, zachwiałem się lekko, co wywołało lawinę starych, spróchniałych ksiąg, które do tej pory trzymałem. Ja sam znalazłem się na ziemi, mocno obijając swój tyłek. Gdy podniosłem głowę, zobaczyłem wyciągniętą w moją stronę dłoń oraz ogorzałą słońcem twarz i ciepłe oczy, okolone kurzymi łapkami. Spojrzałem na jego strój i towarzyszy. Zarumieniłem się mocno, gdy zobaczyłem rycerzy jednego z najsławniejszych oddziałów samego Magny. Właśnie zrobiłem z siebie głupka przed jednymi z najbardziej wpływowych i szanowanych ludzi w całym Terra Deorum.
       
          - Jestem zdecydowanie największym szczęściarzem, prawda?- mruknąłem sarkastycznie i mocno się zarumieniłem, ale skorzystałem z pomocy, gdyż jestem pewny, że bez niej bym sobie nie poradził. Wysoki mężczyzna znów się zaśmiał przy akompaniamencie reszty swej załogi.

          - No, stary przyjacielu, chyba możesz mu dziś odpuścić, prawda? Chłopak i tak już miał swoją nauczkę.- mówiąc to, puścił do mnie z rozbawieniem oko. Zabawny z niego człowiek, nie powiem. Eldenzor miał chyba coś powiedzieć, ale mruknął tylko i spojrzał ostro na wojownika.

          - Nie tylko ja pozostałem sobą. Taki stary koń, a wciąż zachowuje się jak dzieciak. Czego ja cię za młodu uczyłem?- mruknął i pokręcił głową. Czyżby mój zbawca był niegdyś uczniakiem mego mistrza? Puknąłem się w głowę. Przecież to nic niezwykłego, Magna jeden wie, ile ten starzec już żyje. Nie zdziwiłbym się, gdyby uczył samego Magne.- Salvus!- zwrócił się do mnie.

          - Tak, Mistrzu?- wyprostowałem się i spojrzałem na niego z oczekiwaniem.

          - Idź i powiadom Marię, by przygotowała sześć sypialnie dla naszych gości, a następnie zaprowadź ich do nich i zadbaj o to, by opuścili tą posiadłość szczęśliwi.- powiedział i machnął na mnie ręką. Kiwnąłem szybko głową, mówiąc :,,Tak jest!'' i już mnie nie było. Gdy wychodziłem, usłyszałem jeszcze, jak mówią o delectorum i jakiejś ważnej misji.
Wyszedłem z rezydencji, kierując się w stronę oddzielnego domku dla służby. Będąc na miejscu, zawołałem Marię i powiedziałem jej nowym zadaniu.

          - Och! Już przybyli? Salvus, chłopcze, czy byłbyś tak miły i pomógł mi wszystko przygotować? Zapewne oddział jest zmęczony, a sam dobrze wiesz, że w chwili obecnej nie mam zbyt wielu rąk do pomocy!- Pani Maria była naprawdę miłą i uczynną osobą. Zawsze ukrywała mnie przed gniewem Mistrza, gdy ten był nie w humorze. Maria była niezwykle szanowaną osobą, a sam Eldenzor liczył się z jej zdaniem, a wielokrotnie prosił ją nawet o radę czy też powierzał ważne tajemnice czy zadania. Służba ogółem była dobrze traktowana, a wszystkie osoby na dworku się przyjaźniły, tylko kucharz i Hektor nie za dobrze się dogadywali, ale oni także nie chcieliby źle czynić dla siebie nawzajem.
Kiwnąłem kobiecie głową i ruszyliśmy w stronę domu, po drodze rozmawiając trochę o przybyszach. Ja jednak bardziej skupiony byłem na tym, co zdążyłem usłyszeć.
Czyżby natrafiono na ślad kolejnego z delectorum ?

* * *
 
          - Coś jeszcze, Panie?- zapytałem tak, jak odzywało się do wyższych warstw społecznych. Mężczyźni spojrzeli na mnie z uśmiechem.
 
          - Salvusie, nie musisz się zwracać do nas tak oficjalnie. Gdy inni tak do nas mówią, czujemy się staro i sztywno.- powiedział jeden z nich, najstarszy, którego imię brzmiało Magnus. Natomiast ich dowódca, którego ja osobiście nazwałem śmieszkiem, nosił miano Sigurd.- Jasne?
Pokiwałem głową i życzyłem im dobrej nocy, odchodząc w stronę gabinetu Mistrza, gdyż ten zapewne będzie coś ode mnie wymagał.
Gdy byłem już pod drzwiami jego gabinetu, zapukałem, a gdy doczekałem się odpowiedzi, wszedłem. Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdyż Mistrz na wstępie mi przerwał.
 
          - Salvusie, to jest Aldgar. Twój wuj.- gdy to powiedział, zza jego pleców wyszedł rosły mężczyzna z przepaską na oku. Zachwiałem się.
Przecież ja go znam!
 
 
______________________________________
Wybaczcie mi za długą przerwę, ale jak już wspominałam, prowadzę kilka blogów, a czas płynie mi tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy minął tydzień, a to zaczyna mnie trochę przerażać, gdy czas mi nigdy nie płynął aż TAK szybko, że można wręcz powiedzieć, że znikał.
Rozdział krótki, ale postanowiłam dodać go teraz, gdyż strasznie podoba mi się zakończenie go w tym momencie. Postaram się dodać szybko kolejny rozdział :')
Pozdrawiam,
 Kureiji Gekido
 


niedziela, 31 stycznia 2016

Moje nudne, aczkolwiek ciekawe życie na dworku mistrza Eldenzora.#1




Odetchnąłem głęboko i starłem z czoła strużki potu. Dzień dziś był naprawdę upalny, nawet na tutejszą okolicę i jej prawie że pustynny klimat, jeśli mówimy oczywiście o temperaturze. Niebo było czyste. Nie mknęła po nim nawet jedna biała chmurka. Ptaki śpiewały, choć były to w większości te, które sprowadził Mirsza do tutejszych ogrodów. Prawdę mówiąc, oprócz egzotycznych kanarków, papug i innych różnorodnych gatunków, to niewiele było tu tutejszych ptaków, czyli choćby wróbli, kukułek i słowików, których było naprawdę sporo. Odwróciłem głowę, słysząc głośne śmiechy dziewięcioletnich chłopców, którzy cieszyli się pełnią lata. Gdy zobaczyłem ich beztroskie uśmiechy, poczułem nagły ból w zmęczonych dłoniach. Zdjąłem z nich grube ochronne rękawiczki, które zalecił mi nosić stary ogrodnik, który powiedział, że szkoda tak pięknych i delikatnych dłoni niczym u dziewki. Każdy dorastający młodzieniec pewnie żachnąłby się na ten ‘’komplement’’, ja jednak przyjąłem go z uśmiechem na ustach, gdyż wiem, że stary Frank mówi po prostu to, co naprawdę myśli, a ponadto ja sam lubiłem swe, niezbyt chłopięce, dłonie. Nagle poczułem ciężar na ramieniu i mocny zapach ziół. Odwróciłem się do Hektora, chcąc już go przeprosić za przerwanie pracy, jaką było zbieranie wraz z nim ziół dla starego Eldenzora. Nim jednak zdążyłem powiedzieć choćby słowo, uciszył mnie gestem ręki i spojrzał z uśmiechem na bawiących się młodzików.
 
- Nie zazdrość im dzieciństwa, ty też je miałeś, w pewnym sensie.- gdy zrozumiał, że powiedział o kilka słów za dużo, odkaszlnął dwa razy i kontynuował- Za kilka lat ich również ten stary wyga zaprzęgnie w ciężkie łańcuchy pracy.- zaśmiał się swym donośnym barytonem.- Choć muszę przyznać, że ty jesteś jego ulubieńcem, choć ten staruch przenigdy by tego nie przyznał.- Choć na początku można by pomyśleć, że Hektor nie lubi Mistrza Eldenzora, to prawda była taka, że wspólne obrażanie się, to była już ich tradycja. Tak naprawdę, to Hektor i Mistrz byli starymi i wiernymi sobie druhami, ponadto obaj byli siebie warci.- Jeśli chcesz, możesz już iść. Skończyliśmy na dzisiaj. Znając życie, to masz około godziny spokoju, więc korzystaj z niej mądrze.- znów się zaśmiał. Uniósł ciężki kosz pełen wyhodowanych przez niego ziół i ruszył w stronę dworku, wesoło sobie pogwizdując. Patrzyłem z uśmiechem na ustach, jak odchodzi. Odwróciłem się i wolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu z małego pola, z którego wychodziło się na wielki ogród, urządzony jeszcze przez praprababkę Eldenzora, która żyła przeszło dwa wieki temu. Do tej pory nikt nic w nim nie zmieniał, prócz oczywiście codziennej opieki na różnorakimi drzewkami, krzewami i kwiatami. Małe białe kamyczki trzeszczały mi pod stopami. Minąłem wielką fontannę, dookoła której rozstawiono ławki i stoliki do gry w szachy. Stary Mistrz uwielbiał tą grę i nie wyobrażał sobie, by w jego ogrodzie nie znajdowałoby się chociażby dziesięć takich sztuk. Wędrowałem jeszcze z pięć minut, mijając kolejne to rzeźby, popiersia i posągi. Jeśli ktoś nie znał tego miejsca, to mogło się ono okazać dla niego prawdziwym labiryntem, ja jednak wychowany tutaj od kołyski, znałem tą posiadłość jak własną kieszeń. Mimo, że nie można było narzekać na brak kryjówek i mało widocznych miejsc, to od zawsze ciągnęło mnie na odległe tereny, na które miałem zakaz wychodzenia. Nie rozumiałem tego, a moja wrodzona ciekawość i dziecinny upór, już nieraz kierowały mnie poza obszar ogrodzony wysokimi żywopłotami. Los jednak chciał, że za każdym razem, jak tylko moja stopa choćby przekroczyła bezpieczny teren, przychodził ktoś ze służby i prowadził mnie za ucho prosto do gabinetu Mistrza. Choć potem przez najbliższą godzinę musiałem słuchać, jaki to nierozważny jestem, to nie narzekałem, bo siedzenie w tak pięknym pokoju, jakim był gabinet samego Eldenzora, było prawdziwym marzeniem. Pokój choć stosunkowo niewielki, patrząc na wielkość innych pomieszczeń w rezydencji, to znajdował się w pięciometrowej przybudówce, której sufit zdobiły liczne plafony*, na których rozgrywały się różne sceny z tutejszej mitologii. Początki ścian również były pokryte beżowymi malowidłami, poniżej zaś zwykłą, brudnobiałą farbą. Choć ścienne malowidła były tu rzeczą naprawdę liczną, to te jednak podobały mi się najbardziej, nie odczuwałem więc tak boleśnie przebywanej kary. Gdy pozostawiłem za sobą wielki łuk w stylu jońskim**, będący wejściem do ogrodów, skierowałem swe kroki ku olbrzymim drzwiom dworku. Budynek ten był w stylu baroku, choć barok to zaczynał się raczej we wnętrzu, przechodzącym jednak w klasycyzm. Najbardziej podobało mi się w nim to, że nie było tylnych wież, w kolorze zgniłej zieleni, jakie często budowano w takich budowlach. Miedziano-rude deski dachu i biało-kremowy kolor ścian, pięknie ze sobą kontrastowały, a efekt polepszały jeszcze złote zdobienie w kształcie gałązek z liśćmi, umieszczone pod oknami. Na samej górze, tuż nad wejściem, znajdował się trójkątny fronton, przedstawiający odwieczny herb rodziny Melzewiuszów. Niewielki gipsowy, prostokątny daszek, chroniący stojących przy drzwiach przed deszczem, podtrzymywany był przez niezbyt duże, prostokątne kolumny, gdyż jak sam stwierdziłem, gdyby dać je okrągłe, to cały efekt byłby zniszczony. Górna płyta owego daszku, kończyła się z obu stron lekkimi rogami, jakie były charakterystyczne dla kolumn łuku, który znajdował się w ogrodzie. Wdrapałem się na niezdobione, najzwyczajniejsze w świecie schody, podchodząc do wielkich, drewnianych drzwi. Najzwyczajniej w świecie je otworzyłem i znalazłem się w brązowo-złotej hali, z której rozchodziły się na boki cztery korytarze, a naprzeciw drzwi były ogromne, marmurowe schody. Sufit podtrzymywały również marmurowe, bogato zdobione kolumny. Dla odmiany, wnętrza głównych pomieszczeń, urządzone były w kolorach ciemnych, aczkolwiek ciepłych. Podszedłem do nich i wodząc dłonią po złotej, zdobionej poręczy, wspiąłem się na półpoziom, z którego rozchodziły się w dwie strony nieco węższe schody, wciąż jednak monstrumentalne. Pośrodku ich znajdowały się drzwi, prowadzące do bardziej uczęszczanej części piwnic, choć nazwanie ich tym mianem było niezbyt trafne. Tak naprawdę, to były to wąskie korytarzyki, o kamiennych ścianach i posadzce, które prowadziły ku podziemnej kaplicy. Zimny i niewyrachowany wygląd korytarzy, pełnił dziwny kontrast wraz z bogatym wnętrzem kaplicy, która była chyba jednym z najdoskonalszych dzieł epoki baroku. Strop, na którym znajdowały się liczne freski, wykonane w stylu iluzjonizmu***, podtrzymywany był przez olbrzymie, silne kolumny, które trudno by było nazwać jednym stylem, gdyż jak to w baroku bywa, wszystkiego jest aż zadość. Na ścianach zaś umieszczone były najróżniejsze figury postaci z naszej głównej religii, wykonano je oczywiście ze stiuku****.
Jednak, nie poświęcajmy się zbytnio opisowi pomieszczeń, które póki co nam się w niczym nie przydadzą.
Gdy schody się wreszcie skończyły, ruszyłem długim korytarzem, a następnie skręciłem w lewo, potem znowu w lewo, a następnie w prawo i znów prosto. No, to również można było się zgubić. Choć dworek wyglądał z zewnątrz dość niepozornie, to był tak zaplanowany, jak niejedna wartownia. Mimo swego wyglądu, był naprawdę, naprawdę duży i pokręcony. Mijałem po drodze mnóstwo portretów, umieszczonych w złoconych, grubych ramach. Moje nogi nie wydawały żadnych dźwięków, gdyż po podłodze poprowadzony był gruby ciemnoczerwony dywan, obszyty, oczywiście, złotą nicią. Po dość długiej ‘wędrówce’ doszedłem do ostatnich i ,niezwykle oddalonych od innych, drzwi. Otworzyłem je ruchem ręki i wciągnąłem nosem znany mi zapach kurzu i ciepła. Zamknąłem za sobą drzwi i znalazłem się sam na sam w wielkiej bibliotece. Ruszyłem do działu z poezją i wybrawszy swój ulubiony spis wierszy patriotycznych, udałem się w najbardziej oddaloną część owego pomieszczenia, a niniejszym do małego zakątka, ukrytego za najrzadziej używanymi regałami. Usiadłem pod ścianą, na przygotowanym przez siebie posłaniu. Nikt, oprócz mnie i Mistrza, nie znał tego miejsca i choćby szukał go długo, to by go nie znalazł. Czułem się więc tu naprawdę bezpiecznie i spokojnie. Dookoła mnie tylko cisza i regały zapełnione cudnie zdobionymi tomami. Gdy zaczytałem się w lekturę, cały świat znikł. Po jakimś czasie usnąłem, pogrążony w marzeniach o byciu największym magiem wszechczasów.
 
*plafony: malowidła na sklepieniach, sufitach, często otoczone ramami ze stiuku.
**kolumna jońska:  kolumna smukła, baza w kształcie trzech pierścieni, kapitel w kształcie baranich rogów.
***iluzjonizm: w malarstwie: sztuka wywołania złudzenia prawdziwości, poprzez zastosowanie prawidłowo perspektywy oraz światłocienia.
****stiuk: mieszanina wapna, gipsu, marmuru i kleju, wykorzystywana do tworzenie ornamentów, wypukłych malowideł itp.
 
___ ___ ___
 
Witam! Oto pierwszy rozdział!
Nie jest on zbytnio zachwycający, taki nudny i opisowy. Jestem ciekawa, co myślicie o właśnie takich wolnych rozdziałach. Macie coś przeciwko? Wypowiedzcie się!
PS: Nie sprawdzałam go, bo już nie miałam na to siły!
Pozdrawiam i do następnego,
Kureiji Gekido

niedziela, 24 stycznia 2016

Prolog

- Aldgarze...- wyszeptała kobieta, wyciągając ku milczącemu mężczyźnie drżące dłonie, w których spoczywał mały tobołek. Przywołany ku rzeczywistości, odebrał ciężar od konającej kobiety, nie mając siły, by spojrzeć w jej morskie oczy, które choć zmęczone, to wciąż pałały tą samą siłą i pewnością siebie.- Proszę, zaopiekuj się nim.. Ja... Ja poległam. Nie podołałam temu.- przerwała, zmuszona nagłym atakiem kaszlu.- Zrób wszystko, by był bezpieczny.. Na Bogów, nie musi żyć w pałacach, byle Magna* nad nim czuwał..- ostatkiem sił chwyciła swego druha za rękaw, zmuszając go tym samym do spojrzenia w jej zdeterminowane oczy.- On nie może, on nie ma prawa dowiedzieć się kim jest i co jest mu przeznaczone, bo gdyby się dowiedział, to zapewne poświęciłby się temu.. Aldgarze, od milionów lat żaden z delectorum** temu nie podołał.. Wszyscy zginęli w męczarniach straszliwych, a może i nawet do dzisiaj smażą się w czarcich koszarach samego Tenebrisa*** , robiąc za manekiny ćwiczebne jego CoecMortuf****.- zamilkła, czując jak czarnowłosy ściska jej dłoń. Spojrzała mu po raz ostatni w twarz i uśmiechnęła się.
Aldgar pozostał jeszcze przez chwilę w tej samej pozycji, jednak cichy pisk oderwał go od ślepych oczu kobiety. Zbliżył swą dłoń ku jej twarzy i w geście szacunku zamknął jej oczy. Wstał i zbliżył się ku oknu, przez które wpadały nikły promienie słoneczne. Odgarnął część szmat, które spoczywały w jego ramionach i spojrzał z niepokojem na twarz dziecka, które jeszcze przed kilku świty spoczywało w łonie swej, teraz umarłej, matki.
Westchnął ciężko, widząc ten sam niezwykły odcień błękitu, tak podobny jego siostrze.


________________

* Magna- w łacinie oznacza ,,Wielki''. Nazwałam tak najwyższego kapłana i czarodzieja, uchodzącego częściowo za Boga w tej oto historii.
** delectorum- z łaciny, oznacza ,,Wybrany''. Jakie osoby tak określiłam, to dowiecie się, jeśli będziecie czytać dalsze losy bohatera.
*** Tenebris- z łaciny oznacza ,,ciemność". Nazwałam tak największego maga i czarnoksiężnika.
**** CoecMortuf- stworzyłam tą nazwę z dwóch łacińskich słów: ,,coeci-ślepy'' oraz ,,immortui-nieumarły''. Gatunek ten poznacie lepiej w późniejszych rozdziałach (xd). Powiem tylko, iż są to potwory, ale to zapewne już zgadliście.

I jak podobał się wam prolog? Co o nim sądzicie? Jeśli chodzi o słowa, które widzicie powyżej, to czasem mogą być... niezbyt trafne, gdyż, no cóż, używam tłumacza :')
Mam nadzieję, że przypadło wam póki co do gustu i do mnie wrócicie.
Pozdrawiam,
Kureiji Gekido

sobota, 23 stycznia 2016

Krótka notka dotycząca treści.

Witajcie! Jest to mój pierwszy blog, który mam zamiar traktować na poważnie. Opowiadać on będzie o pewnym piętnastoletnim chłopaku, Salvusie, który żyje w świecie pełnym magii (nie jest to blog w żadnym stopniu podobny do Harry'ego Pottera!).
W świecie tym umiejętność uprawiania magii nie jest niczym niezwykłym. Co dziesiąty mieszkaniec Terra Deorum posiada umiejętności magiczne. Jeden lepsze, drugi gorsze. Chłopcy, u których są one widoczne, zostają wysyłani do specjalnych szkół, by poprawiać i zwiększać swą moc. Świat jest od wieków zagrożony, jednak zło zostało tymczasowo uśpione. Co się stanie, jeśli sprawy zaczną wymykać się spod kontroli? Na pewno nie niemagiczna sierota, która nie zna swej przeszłości.
Czas akcji odbywa się w średniowieczu (trochę przeze mnie zmodyfikowanym oczywiście).
 
UWAGA!
Blog w późniejszych rozdziałach będzie zawierał drobne wątki miłości pomiędzy mężczyznami, ale nie będą one zbytnio widoczne, a w razie czego będzie można je pominąć. 
 
Przepraszam, jeśli zniechęciłam początkiem, ale nie umiem pisać opisów xD
Zapraszam do czytania!