Odetchnąłem
głęboko i starłem z czoła strużki potu. Dzień dziś był naprawdę upalny, nawet
na tutejszą okolicę i jej prawie że pustynny klimat, jeśli mówimy oczywiście o
temperaturze. Niebo było czyste. Nie mknęła po nim nawet jedna biała chmurka.
Ptaki śpiewały, choć były to w większości te, które sprowadził Mirsza do
tutejszych ogrodów. Prawdę mówiąc, oprócz egzotycznych kanarków, papug i innych
różnorodnych gatunków, to niewiele było tu tutejszych ptaków, czyli choćby
wróbli, kukułek i słowików, których było naprawdę sporo. Odwróciłem głowę,
słysząc głośne śmiechy dziewięcioletnich chłopców, którzy cieszyli się pełnią
lata. Gdy zobaczyłem ich beztroskie uśmiechy, poczułem nagły ból w zmęczonych
dłoniach. Zdjąłem z nich grube ochronne rękawiczki, które zalecił mi nosić
stary ogrodnik, który powiedział, że szkoda tak pięknych i delikatnych dłoni
niczym u dziewki. Każdy dorastający młodzieniec pewnie żachnąłby się na ten
‘’komplement’’, ja jednak przyjąłem go z uśmiechem na ustach, gdyż wiem, że
stary Frank mówi po prostu to, co naprawdę myśli, a ponadto ja sam lubiłem swe,
niezbyt chłopięce, dłonie. Nagle poczułem ciężar na ramieniu i mocny zapach
ziół. Odwróciłem się do Hektora, chcąc już go przeprosić za przerwanie pracy,
jaką było zbieranie wraz z nim ziół dla starego Eldenzora. Nim jednak zdążyłem
powiedzieć choćby słowo, uciszył mnie gestem ręki i spojrzał z uśmiechem na
bawiących się młodzików.
- Nie
zazdrość im dzieciństwa, ty też je miałeś, w pewnym sensie.- gdy zrozumiał, że
powiedział o kilka słów za dużo, odkaszlnął dwa razy i kontynuował- Za kilka
lat ich również ten stary wyga zaprzęgnie w ciężkie łańcuchy pracy.- zaśmiał
się swym donośnym barytonem.- Choć muszę przyznać, że ty jesteś jego
ulubieńcem, choć ten staruch przenigdy by tego nie przyznał.- Choć na początku
można by pomyśleć, że Hektor nie lubi Mistrza Eldenzora, to prawda była taka,
że wspólne obrażanie się, to była już ich tradycja. Tak naprawdę, to Hektor i
Mistrz byli starymi i wiernymi sobie druhami, ponadto obaj byli siebie warci.-
Jeśli chcesz, możesz już iść. Skończyliśmy na dzisiaj. Znając życie, to masz
około godziny spokoju, więc korzystaj z niej mądrze.- znów się zaśmiał. Uniósł
ciężki kosz pełen wyhodowanych przez niego ziół i ruszył w stronę dworku,
wesoło sobie pogwizdując. Patrzyłem z uśmiechem na ustach, jak odchodzi.
Odwróciłem się i wolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu z małego pola, z którego
wychodziło się na wielki ogród, urządzony jeszcze przez praprababkę Eldenzora,
która żyła przeszło dwa wieki temu. Do tej pory nikt nic w nim nie zmieniał,
prócz oczywiście codziennej opieki na różnorakimi drzewkami, krzewami i
kwiatami. Małe białe kamyczki trzeszczały mi pod stopami. Minąłem wielką
fontannę, dookoła której rozstawiono ławki i stoliki do gry w szachy. Stary
Mistrz uwielbiał tą grę i nie wyobrażał sobie, by w jego ogrodzie nie
znajdowałoby się chociażby dziesięć takich sztuk. Wędrowałem jeszcze z pięć
minut, mijając kolejne to rzeźby, popiersia i posągi. Jeśli ktoś nie znał tego
miejsca, to mogło się ono okazać dla niego prawdziwym labiryntem, ja jednak
wychowany tutaj od kołyski, znałem tą posiadłość jak własną kieszeń. Mimo, że
nie można było narzekać na brak kryjówek i mało widocznych miejsc, to od zawsze
ciągnęło mnie na odległe tereny, na które miałem zakaz wychodzenia. Nie
rozumiałem tego, a moja wrodzona ciekawość i dziecinny upór, już nieraz
kierowały mnie poza obszar ogrodzony wysokimi żywopłotami. Los jednak chciał,
że za każdym razem, jak tylko moja stopa choćby przekroczyła bezpieczny teren,
przychodził ktoś ze służby i prowadził mnie za ucho prosto do gabinetu Mistrza.
Choć potem przez najbliższą godzinę musiałem słuchać, jaki to nierozważny
jestem, to nie narzekałem, bo siedzenie w tak pięknym pokoju, jakim był gabinet
samego Eldenzora, było prawdziwym marzeniem. Pokój choć stosunkowo niewielki,
patrząc na wielkość innych pomieszczeń w rezydencji, to znajdował się w
pięciometrowej przybudówce, której sufit zdobiły liczne plafony*, na których
rozgrywały się różne sceny z tutejszej mitologii. Początki ścian również były
pokryte beżowymi malowidłami, poniżej zaś zwykłą, brudnobiałą farbą. Choć
ścienne malowidła były tu rzeczą naprawdę liczną, to te jednak podobały mi się
najbardziej, nie odczuwałem więc tak boleśnie przebywanej kary. Gdy
pozostawiłem za sobą wielki łuk w stylu jońskim**, będący wejściem do ogrodów,
skierowałem swe kroki ku olbrzymim drzwiom dworku. Budynek ten był w stylu
baroku, choć barok to zaczynał się raczej we wnętrzu, przechodzącym jednak w
klasycyzm. Najbardziej podobało mi się w nim to, że nie było tylnych wież, w
kolorze zgniłej zieleni, jakie często budowano w takich budowlach. Miedziano-rude
deski dachu i biało-kremowy kolor ścian, pięknie ze sobą kontrastowały, a efekt
polepszały jeszcze złote zdobienie w kształcie gałązek z liśćmi, umieszczone
pod oknami. Na samej górze, tuż nad wejściem, znajdował się trójkątny fronton,
przedstawiający odwieczny herb rodziny Melzewiuszów. Niewielki gipsowy,
prostokątny daszek, chroniący stojących przy drzwiach przed deszczem,
podtrzymywany był przez niezbyt duże, prostokątne kolumny, gdyż jak sam
stwierdziłem, gdyby dać je okrągłe, to cały efekt byłby zniszczony. Górna płyta
owego daszku, kończyła się z obu stron lekkimi rogami, jakie były
charakterystyczne dla kolumn łuku, który znajdował się w ogrodzie. Wdrapałem
się na niezdobione, najzwyczajniejsze w świecie schody, podchodząc do wielkich,
drewnianych drzwi. Najzwyczajniej w świecie je otworzyłem i znalazłem się w
brązowo-złotej hali, z której rozchodziły się na boki cztery korytarze, a
naprzeciw drzwi były ogromne, marmurowe schody. Sufit podtrzymywały również
marmurowe, bogato zdobione kolumny. Dla odmiany, wnętrza głównych pomieszczeń,
urządzone były w kolorach ciemnych, aczkolwiek ciepłych. Podszedłem do nich i
wodząc dłonią po złotej, zdobionej poręczy, wspiąłem się na półpoziom, z
którego rozchodziły się w dwie strony nieco węższe schody, wciąż jednak
monstrumentalne. Pośrodku ich znajdowały się drzwi, prowadzące do bardziej
uczęszczanej części piwnic, choć nazwanie ich tym mianem było niezbyt trafne.
Tak naprawdę, to były to wąskie korytarzyki, o kamiennych ścianach i posadzce,
które prowadziły ku podziemnej kaplicy. Zimny i niewyrachowany wygląd
korytarzy, pełnił dziwny kontrast wraz z bogatym wnętrzem kaplicy, która była
chyba jednym z najdoskonalszych dzieł epoki baroku. Strop, na którym znajdowały
się liczne freski, wykonane w stylu iluzjonizmu***, podtrzymywany był przez
olbrzymie, silne kolumny, które trudno by było nazwać jednym stylem, gdyż jak
to w baroku bywa, wszystkiego jest aż zadość. Na ścianach zaś umieszczone były
najróżniejsze figury postaci z naszej głównej religii, wykonano je oczywiście
ze stiuku****.
Jednak, nie
poświęcajmy się zbytnio opisowi pomieszczeń, które póki co nam się w niczym nie
przydadzą.
Gdy schody
się wreszcie skończyły, ruszyłem długim korytarzem, a następnie skręciłem w
lewo, potem znowu w lewo, a następnie w prawo i znów prosto. No, to również
można było się zgubić. Choć dworek wyglądał z zewnątrz dość niepozornie, to był
tak zaplanowany, jak niejedna wartownia. Mimo swego wyglądu, był naprawdę,
naprawdę duży i pokręcony. Mijałem po drodze mnóstwo portretów, umieszczonych w
złoconych, grubych ramach. Moje nogi nie wydawały żadnych dźwięków, gdyż po podłodze
poprowadzony był gruby ciemnoczerwony dywan, obszyty, oczywiście, złotą nicią. Po
dość długiej ‘wędrówce’ doszedłem do ostatnich i ,niezwykle oddalonych od
innych, drzwi. Otworzyłem je ruchem ręki i wciągnąłem nosem znany mi zapach
kurzu i ciepła. Zamknąłem za sobą drzwi i znalazłem się sam na sam w wielkiej
bibliotece. Ruszyłem do działu z poezją i wybrawszy swój ulubiony spis wierszy
patriotycznych, udałem się w najbardziej oddaloną część owego pomieszczenia, a
niniejszym do małego zakątka, ukrytego za najrzadziej używanymi regałami.
Usiadłem pod ścianą, na przygotowanym przez siebie posłaniu. Nikt, oprócz mnie
i Mistrza, nie znał tego miejsca i choćby szukał go długo, to by go nie
znalazł. Czułem się więc tu naprawdę bezpiecznie i spokojnie. Dookoła mnie
tylko cisza i regały zapełnione cudnie zdobionymi tomami. Gdy zaczytałem się w
lekturę, cały świat znikł. Po jakimś czasie usnąłem, pogrążony w marzeniach o
byciu największym magiem wszechczasów.
*plafony: malowidła na sklepieniach, sufitach, często otoczone ramami ze stiuku.
**kolumna jońska: kolumna smukła, baza w kształcie trzech pierścieni, kapitel w kształcie baranich rogów.
***iluzjonizm: w malarstwie: sztuka wywołania złudzenia prawdziwości, poprzez zastosowanie prawidłowo perspektywy oraz światłocienia.
****stiuk: mieszanina wapna, gipsu, marmuru i kleju, wykorzystywana do tworzenie ornamentów, wypukłych malowideł itp.
___ ___ ___
Witam! Oto
pierwszy rozdział!
Nie jest on zbytnio zachwycający, taki nudny i opisowy.
Jestem ciekawa, co myślicie o właśnie takich wolnych rozdziałach. Macie coś
przeciwko? Wypowiedzcie się!
PS: Nie sprawdzałam go, bo już nie miałam na to siły!
Pozdrawiam i
do następnego,
Kureiji Gekido