niedziela, 31 stycznia 2016

Moje nudne, aczkolwiek ciekawe życie na dworku mistrza Eldenzora.#1




Odetchnąłem głęboko i starłem z czoła strużki potu. Dzień dziś był naprawdę upalny, nawet na tutejszą okolicę i jej prawie że pustynny klimat, jeśli mówimy oczywiście o temperaturze. Niebo było czyste. Nie mknęła po nim nawet jedna biała chmurka. Ptaki śpiewały, choć były to w większości te, które sprowadził Mirsza do tutejszych ogrodów. Prawdę mówiąc, oprócz egzotycznych kanarków, papug i innych różnorodnych gatunków, to niewiele było tu tutejszych ptaków, czyli choćby wróbli, kukułek i słowików, których było naprawdę sporo. Odwróciłem głowę, słysząc głośne śmiechy dziewięcioletnich chłopców, którzy cieszyli się pełnią lata. Gdy zobaczyłem ich beztroskie uśmiechy, poczułem nagły ból w zmęczonych dłoniach. Zdjąłem z nich grube ochronne rękawiczki, które zalecił mi nosić stary ogrodnik, który powiedział, że szkoda tak pięknych i delikatnych dłoni niczym u dziewki. Każdy dorastający młodzieniec pewnie żachnąłby się na ten ‘’komplement’’, ja jednak przyjąłem go z uśmiechem na ustach, gdyż wiem, że stary Frank mówi po prostu to, co naprawdę myśli, a ponadto ja sam lubiłem swe, niezbyt chłopięce, dłonie. Nagle poczułem ciężar na ramieniu i mocny zapach ziół. Odwróciłem się do Hektora, chcąc już go przeprosić za przerwanie pracy, jaką było zbieranie wraz z nim ziół dla starego Eldenzora. Nim jednak zdążyłem powiedzieć choćby słowo, uciszył mnie gestem ręki i spojrzał z uśmiechem na bawiących się młodzików.
 
- Nie zazdrość im dzieciństwa, ty też je miałeś, w pewnym sensie.- gdy zrozumiał, że powiedział o kilka słów za dużo, odkaszlnął dwa razy i kontynuował- Za kilka lat ich również ten stary wyga zaprzęgnie w ciężkie łańcuchy pracy.- zaśmiał się swym donośnym barytonem.- Choć muszę przyznać, że ty jesteś jego ulubieńcem, choć ten staruch przenigdy by tego nie przyznał.- Choć na początku można by pomyśleć, że Hektor nie lubi Mistrza Eldenzora, to prawda była taka, że wspólne obrażanie się, to była już ich tradycja. Tak naprawdę, to Hektor i Mistrz byli starymi i wiernymi sobie druhami, ponadto obaj byli siebie warci.- Jeśli chcesz, możesz już iść. Skończyliśmy na dzisiaj. Znając życie, to masz około godziny spokoju, więc korzystaj z niej mądrze.- znów się zaśmiał. Uniósł ciężki kosz pełen wyhodowanych przez niego ziół i ruszył w stronę dworku, wesoło sobie pogwizdując. Patrzyłem z uśmiechem na ustach, jak odchodzi. Odwróciłem się i wolnym krokiem ruszyłem ku wyjściu z małego pola, z którego wychodziło się na wielki ogród, urządzony jeszcze przez praprababkę Eldenzora, która żyła przeszło dwa wieki temu. Do tej pory nikt nic w nim nie zmieniał, prócz oczywiście codziennej opieki na różnorakimi drzewkami, krzewami i kwiatami. Małe białe kamyczki trzeszczały mi pod stopami. Minąłem wielką fontannę, dookoła której rozstawiono ławki i stoliki do gry w szachy. Stary Mistrz uwielbiał tą grę i nie wyobrażał sobie, by w jego ogrodzie nie znajdowałoby się chociażby dziesięć takich sztuk. Wędrowałem jeszcze z pięć minut, mijając kolejne to rzeźby, popiersia i posągi. Jeśli ktoś nie znał tego miejsca, to mogło się ono okazać dla niego prawdziwym labiryntem, ja jednak wychowany tutaj od kołyski, znałem tą posiadłość jak własną kieszeń. Mimo, że nie można było narzekać na brak kryjówek i mało widocznych miejsc, to od zawsze ciągnęło mnie na odległe tereny, na które miałem zakaz wychodzenia. Nie rozumiałem tego, a moja wrodzona ciekawość i dziecinny upór, już nieraz kierowały mnie poza obszar ogrodzony wysokimi żywopłotami. Los jednak chciał, że za każdym razem, jak tylko moja stopa choćby przekroczyła bezpieczny teren, przychodził ktoś ze służby i prowadził mnie za ucho prosto do gabinetu Mistrza. Choć potem przez najbliższą godzinę musiałem słuchać, jaki to nierozważny jestem, to nie narzekałem, bo siedzenie w tak pięknym pokoju, jakim był gabinet samego Eldenzora, było prawdziwym marzeniem. Pokój choć stosunkowo niewielki, patrząc na wielkość innych pomieszczeń w rezydencji, to znajdował się w pięciometrowej przybudówce, której sufit zdobiły liczne plafony*, na których rozgrywały się różne sceny z tutejszej mitologii. Początki ścian również były pokryte beżowymi malowidłami, poniżej zaś zwykłą, brudnobiałą farbą. Choć ścienne malowidła były tu rzeczą naprawdę liczną, to te jednak podobały mi się najbardziej, nie odczuwałem więc tak boleśnie przebywanej kary. Gdy pozostawiłem za sobą wielki łuk w stylu jońskim**, będący wejściem do ogrodów, skierowałem swe kroki ku olbrzymim drzwiom dworku. Budynek ten był w stylu baroku, choć barok to zaczynał się raczej we wnętrzu, przechodzącym jednak w klasycyzm. Najbardziej podobało mi się w nim to, że nie było tylnych wież, w kolorze zgniłej zieleni, jakie często budowano w takich budowlach. Miedziano-rude deski dachu i biało-kremowy kolor ścian, pięknie ze sobą kontrastowały, a efekt polepszały jeszcze złote zdobienie w kształcie gałązek z liśćmi, umieszczone pod oknami. Na samej górze, tuż nad wejściem, znajdował się trójkątny fronton, przedstawiający odwieczny herb rodziny Melzewiuszów. Niewielki gipsowy, prostokątny daszek, chroniący stojących przy drzwiach przed deszczem, podtrzymywany był przez niezbyt duże, prostokątne kolumny, gdyż jak sam stwierdziłem, gdyby dać je okrągłe, to cały efekt byłby zniszczony. Górna płyta owego daszku, kończyła się z obu stron lekkimi rogami, jakie były charakterystyczne dla kolumn łuku, który znajdował się w ogrodzie. Wdrapałem się na niezdobione, najzwyczajniejsze w świecie schody, podchodząc do wielkich, drewnianych drzwi. Najzwyczajniej w świecie je otworzyłem i znalazłem się w brązowo-złotej hali, z której rozchodziły się na boki cztery korytarze, a naprzeciw drzwi były ogromne, marmurowe schody. Sufit podtrzymywały również marmurowe, bogato zdobione kolumny. Dla odmiany, wnętrza głównych pomieszczeń, urządzone były w kolorach ciemnych, aczkolwiek ciepłych. Podszedłem do nich i wodząc dłonią po złotej, zdobionej poręczy, wspiąłem się na półpoziom, z którego rozchodziły się w dwie strony nieco węższe schody, wciąż jednak monstrumentalne. Pośrodku ich znajdowały się drzwi, prowadzące do bardziej uczęszczanej części piwnic, choć nazwanie ich tym mianem było niezbyt trafne. Tak naprawdę, to były to wąskie korytarzyki, o kamiennych ścianach i posadzce, które prowadziły ku podziemnej kaplicy. Zimny i niewyrachowany wygląd korytarzy, pełnił dziwny kontrast wraz z bogatym wnętrzem kaplicy, która była chyba jednym z najdoskonalszych dzieł epoki baroku. Strop, na którym znajdowały się liczne freski, wykonane w stylu iluzjonizmu***, podtrzymywany był przez olbrzymie, silne kolumny, które trudno by było nazwać jednym stylem, gdyż jak to w baroku bywa, wszystkiego jest aż zadość. Na ścianach zaś umieszczone były najróżniejsze figury postaci z naszej głównej religii, wykonano je oczywiście ze stiuku****.
Jednak, nie poświęcajmy się zbytnio opisowi pomieszczeń, które póki co nam się w niczym nie przydadzą.
Gdy schody się wreszcie skończyły, ruszyłem długim korytarzem, a następnie skręciłem w lewo, potem znowu w lewo, a następnie w prawo i znów prosto. No, to również można było się zgubić. Choć dworek wyglądał z zewnątrz dość niepozornie, to był tak zaplanowany, jak niejedna wartownia. Mimo swego wyglądu, był naprawdę, naprawdę duży i pokręcony. Mijałem po drodze mnóstwo portretów, umieszczonych w złoconych, grubych ramach. Moje nogi nie wydawały żadnych dźwięków, gdyż po podłodze poprowadzony był gruby ciemnoczerwony dywan, obszyty, oczywiście, złotą nicią. Po dość długiej ‘wędrówce’ doszedłem do ostatnich i ,niezwykle oddalonych od innych, drzwi. Otworzyłem je ruchem ręki i wciągnąłem nosem znany mi zapach kurzu i ciepła. Zamknąłem za sobą drzwi i znalazłem się sam na sam w wielkiej bibliotece. Ruszyłem do działu z poezją i wybrawszy swój ulubiony spis wierszy patriotycznych, udałem się w najbardziej oddaloną część owego pomieszczenia, a niniejszym do małego zakątka, ukrytego za najrzadziej używanymi regałami. Usiadłem pod ścianą, na przygotowanym przez siebie posłaniu. Nikt, oprócz mnie i Mistrza, nie znał tego miejsca i choćby szukał go długo, to by go nie znalazł. Czułem się więc tu naprawdę bezpiecznie i spokojnie. Dookoła mnie tylko cisza i regały zapełnione cudnie zdobionymi tomami. Gdy zaczytałem się w lekturę, cały świat znikł. Po jakimś czasie usnąłem, pogrążony w marzeniach o byciu największym magiem wszechczasów.
 
*plafony: malowidła na sklepieniach, sufitach, często otoczone ramami ze stiuku.
**kolumna jońska:  kolumna smukła, baza w kształcie trzech pierścieni, kapitel w kształcie baranich rogów.
***iluzjonizm: w malarstwie: sztuka wywołania złudzenia prawdziwości, poprzez zastosowanie prawidłowo perspektywy oraz światłocienia.
****stiuk: mieszanina wapna, gipsu, marmuru i kleju, wykorzystywana do tworzenie ornamentów, wypukłych malowideł itp.
 
___ ___ ___
 
Witam! Oto pierwszy rozdział!
Nie jest on zbytnio zachwycający, taki nudny i opisowy. Jestem ciekawa, co myślicie o właśnie takich wolnych rozdziałach. Macie coś przeciwko? Wypowiedzcie się!
PS: Nie sprawdzałam go, bo już nie miałam na to siły!
Pozdrawiam i do następnego,
Kureiji Gekido

1 komentarz:

  1. Wielka biblioteka i obcowanie z nią sam na sam, kiedy nic Ci nie przeszkadza. Coś wspaniałego.
    Notka ciekawa, tylko szkoda że nie jest jeszcze troszkę dłuższa :D

    OdpowiedzUsuń